O demonach i przyjaźniach.

Niczego się tak nie boję, jak tego, że kiedyś możemy się rozstać.
Boję się, i w jakiś sposób przygotowuję do tego za każdym razem, gdy jest źle.
A gdy jest znów dobrze, nie wierzę, że mogłam kiedykolwiek tak pomyśleć.

Dobrze mi z nim. Przy czym "dobrze" to duże pojęcie. Oznacza ten stan ducha, który pojawia się, gdy wracam do domu, siadam na kanapie i się do niego przytulam. Takie poczucie, że wszystko jest na swoim miejscu, a ja jestem bezpieczna.

Związek dwojga osób z problemami psychicznymi bywa naprawdę trudny. Szczególnie, gdy występuje zła synergia naszych demonów i wszystko wydaje się walić.
Ale powoli, malutkimi kroczkami, uczymy się ze sobą postępować. Komunikować. Rozmawiać.
Jest w tym pewna zasługa otwarcia związku. Taki model wymaga budowania zaufania, komunikacji.

I tylko serce mi się kraje, gdy widzę znajome pary, którym nie idzie.
Szczególnie w przypadku mojej przyjaciółki, którą kocham jak rodzoną siostrę.
Świadkowałam na jej ślubie, mimo że do końca miałam nadzieję, że go odwołają.
Mam nadzieję, że uda im się w końcu dogadać, że zmusi męża do refleksji. Ale też, że będzie szczęśliwa, jeżeli podejmie decyzję o odejściu.
Wesprę ją, cokokwiek postanowi i zrobi.

I nie muszę jej o tym mówić. Z wzajemnością.
To jest to, co nazywam prawdziwą przyjaźnią.
Mam nadzieję, że to jest ta przyjaźń, która przetrwa lata.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Czasem...

Zew

Oh, my love, now the days are gone